25.11.2013

Piętnaście minut.

Kwadrans potrzebny od zaraz. Kilka głębokich oddechów i tonę w rozkosznym stanie uniesienia. Splątanymi palcami gładzę nierówną strukturę szarych ścian. Jestem osaczona namiętnością zegara, oporem czasu, drżeniem spowodowanym harmonią spojrzeń. Przyzwyczajam się do powolnego bezradnego, rozsypywanego popiołu.
Odpocznij ze wzrokiem skierowanym ku górze, gdzie sufit tańczy w Twoich oczach. Nie patrz za siebie na oddalający się cień. Wiesz, jaki to stan, kiedy słowa zamykają usta, a uszy są głuche na szept? To ten moment, to ta chwila, gdy powieki zasłaniają czarne źrenice. Wegetacja. Betonowy posąg stojący w centralnym miejscu zapełnionego pokoju. Obojętnie, tak bardzo obojętnie omijany przez tłumy gapiów. A może go dotknę? A może on ożyje? Oh! On jest martwy, jakże to smutne, jakie to prawdziwie nieprawdziwe. Irracjonalne podejście, odejście. Czarna sukienka, czerwone pantofelki i dama gotowa na bal. A korytarz nie ma końca, a gdzie są drzwi? Nie wiem jak wyjść z tego domu. Okna zabite dechami, drzwi zamurowane. Wyraźna granica, oddziela mnie od rzeczywistości. Fikcja jak klatka osacza mój umysł. Zaraz się zapali, spłonie. Gdzie te cholerne zapałki?

Zaraz zapiszę to wszystko jeszcze raz, za momencik, za chwileczkę, za piętnaście minut. Rozkosznie zacznę wyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz