Kwadrans
potrzebny od zaraz. Kilka głębokich oddechów i tonę w rozkosznym stanie
uniesienia. Splątanymi palcami gładzę nierówną strukturę szarych ścian. Jestem
osaczona namiętnością zegara, oporem czasu, drżeniem spowodowanym harmonią
spojrzeń. Przyzwyczajam się do powolnego bezradnego, rozsypywanego popiołu.
Odpocznij ze wzrokiem skierowanym ku górze, gdzie sufit
tańczy w Twoich oczach. Nie patrz za siebie na oddalający się cień. Wiesz, jaki
to stan, kiedy słowa zamykają usta, a uszy są głuche na szept? To ten moment,
to ta chwila, gdy powieki zasłaniają czarne źrenice. Wegetacja. Betonowy posąg
stojący w centralnym miejscu zapełnionego pokoju. Obojętnie, tak bardzo
obojętnie omijany przez tłumy gapiów. A może go dotknę? A może on ożyje? Oh! On
jest martwy, jakże to smutne, jakie to prawdziwie nieprawdziwe. Irracjonalne
podejście, odejście. Czarna sukienka, czerwone pantofelki i dama gotowa na bal.
A korytarz nie ma końca, a gdzie są drzwi? Nie wiem jak wyjść z tego domu. Okna
zabite dechami, drzwi zamurowane. Wyraźna granica, oddziela mnie od rzeczywistości.
Fikcja jak klatka osacza mój umysł. Zaraz się zapali, spłonie. Gdzie te cholerne
zapałki?
Zaraz zapiszę to wszystko jeszcze raz, za momencik, za
chwileczkę, za piętnaście minut. Rozkosznie zacznę wyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz